wtorek, 1 października 2013

Wyścigi koni z czasem - artykuł

Wyścigi koni z czasem

Beata Krowicka 01-07-2013, Bloomberg Businessweek Polska

Stare tradycje i duże pieniądze. Wielki świat i lokalny koloryt. Rekreacja dla mas i snobistyczna rozrywka elit. Emocje, hazard i zabawa. Tak mogłoby być. Ale z jakiegoś powodu w Polsce wyścigi konne wciąż są na krawędzi przetrwania.
I rrrrrruuszyłyy!!! Ten okrzyk kojarzyć musi chyba każdy, kto choć raz znalazł się na widowni wyścigów konnych na Służewcu. Bomba idzie w górę, konie wyrywają galopem z boksów z maszyny startowej, a spiker relacjonuje przez megafony przebieg gonitwy wciąż z tym samym ogromnym entuzjazmem. I jest to prawdopodobnie jedna z dwóch rzeczy, które przez dekady na warszawskim torze pozostały takie same. Tą drugą jest blask w oku stałych bywalców, gdy konie zbliżają się do linii mety – najlepiej w kolejności obstawionej kwadrans wcześniej przy kasach. Starsi panowie, którzy doskonale pamiętają czasy świetności toru, grają z takim samym napięciem jak kilkadziesiąt lat temu, gdy próbowali tu szczęścia po raz pierwszy.
A reszta... Zarządcy toru się zmieniali, stan techniczny budynków stale pogarszał, a kibiców i koni z roku na rok ubywało. W najlepszych czasach, czyli w latach 70., na flagową gonitwę Wielką Warszawską potrafiło przyjść 50 tys. widzów. Dziś w dniach najbardziej prestiżowych gonitw sukcesem jest 15 tys. Tyle że w takich przypadkach obiekt – a raczej to, co z niego do dzisiaj działa – skutecznie się zapycha. Bywa i tak, że kasy nie są w stanie przed rozpoczęciem biegu obsłużyć wszystkich chętnych do obstawienia. To tak jakby organizatorzy mówili im: „Zabierajcie swoje pieniądze, nie chcemy ich".
Warszawskie wyścigi odwiedzamy w upalne niedzielne czerwcowe popołudnie. 
Żadnych kluczowych gonitw dziś nie ma, na tor przybyło kilkaset osób. Przed każdym z biegów, które odbywają się co pół godziny, widownia powtarza ten sam rytuał. Najpierw prezentacja koni na padoku. To okazja, by zobaczyć wierzchowce, wybrać swoje typy. Widzowie wertują programy gonitw, przenoszą wzrok na konie, sprawdzają historię ich osiągnięć. Decydują się. – O, patrz, jaka trójka narowista. Bierzemy piątkę! – pokrzykuje do swojego towarzysza dziadek bacznie obserwujący padok.
Oni są tu u siebie. Znają konie, z pamięci wymieniają ich ostatnie zwycięstwa. Czasem rzucą głośno jakiś cynk, często fałszywy, dla zmylenia innych. Docinają dżokejom – i vice versa. To wreszcie oni – choć nie wygląda na to, by śmierdzieli groszem – grają najbardziej ryzykownie. Tzw. zakład zwykły – wytypowanie zwycięzcy w gonitwie – wiele wygrać nie pozwoli, ponad 20 zł za postawione 3 zł to już nieźle (chyba że trafi się fuksa). Ale można obstawiać wygrane konie w kilku kolejnych biegach. Takie kombinacje sprzyjają powstawaniu kumulacji, które mogą wynieść kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych.
Po prezentacji koni tłum pospiesznie przemieszcza się do kas, gdzie od razu tworzą się kolejki. Wszyscy wpatrują się w ekrany monitorów, na których pojawiają się prognozy wypłat za trafienie konkretnych typów i kombinacji. Komu szybko uda się obstawić, ma jeszcze czas na lufę wódki i tatara w tutejszym barze, zanim konie zostaną wprowadzone do boksów maszyny startowej i rozlegnie się rytualny okrzyk spikera.
28–letni Krzysztof Bielecki, organizator streetartowych projektów i autor książek m.in. o grach miejskich, jest zachwycony. – To magiczne miejsce, funkcjonuje niejako poza światem. Tu czas się zatrzymał. Ci faceci emanują aurą PRL–u. Niektórzy jeszcze przed pierwszą gonitwą piją mocne trunki. A starsze panie przynoszą torebki z ciasteczkami i zasiadają przy stolikach z widokiem na tor – ekscytuje się Bielecki.
Ale wytrawni gracze nie są tu sami. Gonitwy oglądają też rodziny z dziećmi albo grupki hipsterów. Większość młodszych widzów to bywalcy okazjonalni. Chcieli zobaczyć, jak wygląda sławny Służewiec, popatrzeć na konie, napić się piwa w ciekawym miejscu. Ola Paderewska, która na co dzień pracuje z niepełnosprawnymi dziećmi w przedszkolu i poradni psychologicznej, jest tu po raz pierwszy. Kupiła bilety na trybunę honorową w promocji na Facebooku. Dzięki specjalnemu kuponowi można było dostać tę wejściówkę za 5 zł. – Moja mama i dziadek często opowiadali mi o wyścigach. Chciałam zobaczyć to na żywo. Jestem pod wrażeniem – opowiada Ola.
Stan infrastruktury zaskoczył ją jednak bardzo negatywnie. – Spodziewałam się wielkiej trybuny, jak na stadionie. Ta duża, która jest zamknięta, wygląda, jakby zaraz miała się rozsypać. Dostępne miejsca to tak naprawdę tylko balkon na trybunie honorowej i zwykły kawałek placu z paroma ławkami – dziwi się Ola. – Co to za warunki?
Podobnego zdania była Najwyższa Izba Kontroli, która w czerwcu opublikowała raport z polskich torów wyścigów konnych za lata 2009–2012. W przypadku Służewca szczególną uwagę zwrócono właśnie na fatalny stan infrastruktury, o który powinien zadbać organizator wyścigów, czyli Totalizator Sportowy. Dostało się też Polskiemu Klubowi Wyścigów Konnych, który odpowiada za prawidłowe funkcjonowanie tego sportu na wszystkich polskich torach. NIK karci prezesa PKWK za to, że nie wyegzekwował od Totalizatora choćby uruchomienia prac modernizacyjnych na trybunie środkowej, która na miejscach siedzących mogłaby pomieścić 2 tys. osób.
Totalizator jest organizatorem wyścigów na Służewcu od 2008 roku (wcześniejszy operator zbankrutował). Wtedy spółka na 30 lat wydzierżawiła ten obiekt od Skarbu Państwa. Niedługo później zaprezentowano strategię przygotowaną wraz z firmą doradczą AT Kearney. Przyszłość miała być świetlana. Na 2012 rok zaplanowano oddanie do użytku wyremontowanych trybun, uruchomienie wyścigów także zimą, dzięki sztucznemu oświetleniu i specjalnej nawierzchni na torze. W tym samym roku liczba dni wyścigowych miała wynieść 160, a pula nagród – 11,2 mln zł. Z podsumowania ubiegłego roku na Służewcu dokonanego przez NIK wynika, że dni wyścigowych było 61.
Z planu sprzed pięciu lat nie zostało więc tak naprawdę prawie nic. Wygląda jednak na to, że w tym roku Totalizator zacznie wreszcie realizować przynajmniej część zapowiedzi. Zaplanowana na 2013 rok pula nagród 8,9 mln zł jest od zeszłorocznej wyższa o 40 proc. 
Trwają przygotowania do przetargu na modernizację tzw. trybuny II, która obecnie straszy, zamknięta od lat. – Remonty finansowane są z naszych funduszy – mówi Przemysław Stasz, rzecznik Toru Służewiec. – Plan dwuletni zakłada 35 mln zł na prace modernizacyjne. W tym zagwarantowana jest już suma na remonty, zaakceptowała go rada nadzorcza. Czekamy tylko na opinię właściciela, żeby można było ruszyć z finansowaniem.
Stasz dodaje, że trybuna II ma być otwarta już za rok. Zimą tego roku wyremontowano dach na trybunie I – czyli tej honorowej. Totalizator w 2011 roku wyremontował też siodlarnię. Tadeusz Iwaszkiewicz, kierownik projektów na Torze Służewiec, podkreśla, że była to bardzo trudna inwestycja. – Konserwator zabytków zażądał, żeby kolorystyka budynków była zgodna z oryginalną. Tymczasem tynk przez lata zmienił kolor, pomalowano go wiele razy – wyjaśnia. – Cztery zespoły naukowców z różnych ośrodków w kraju szukały właściwej barwy, co trwało dziewięć miesięcy. Z kolei 11 miesięcy zabrało dobieranie ślusarki identycznej z historyczną.
Brzmi to trochę absurdalnie. Spośród 138 ha, na których rozciąga się warszawski tor, aż 130 ha znajduje się pod opieką konserwatora. Ale wielokrotnie ratowało to ten unikatowy obiekt przed zakusami kolejnych zarządców, pragnących zamienić Służewiec np. w wielkie osiedle mieszkaniowe. Konserwator ma też pilnować realizacji planu inwestycyjnego Totalizatora, w którym teren służewieckich wyścigów podzielono na osiem obszarów. Swoje projekty na nich będą realizować inwestorzy zewnętrzni. W znalezieniu oferentów pomaga firma doradcza PwC.
Funkcja nowych obiektów będzie zależała od inwestora. My nie chcemy ingerować. Jeśli ktoś wyłoży pieniądze i uzna, że to przyniesie mu zysk, to niech działa. Musi jednak trzymać się założenia, że wszystkie te usługi mają służyć wyścigom i sportowi – mówi Przemysław Stasz. Sam Totalizator ma kilka swoich pomysłów na obiekty, które mogłyby powstać na poszczególnych obszarach. To m.in. biurowiec, hala targowo–widowiskowa, a być może nawet aquapark. – Wszystko jednak zależy od tego, czy znajdzie się ktoś chętny do ich realizacji – wyjaśnia Stasz.
Użytkownicy terenów na Służewcu są jednak pełni obaw, że plany zabudowy zaszkodzą wyścigom. – Jeden z obszarów inwestycyjnych znajduje się na terenie toru treningowego i części stajni. Zakłada stworzenie tam pasażu handlowego. A jeśli nie będzie toru treningowego, nie będzie też wyścigów – ostrzega Robert Zieliński, dziennikarz sportowy oraz właściciel i hodowca koni, które mieszkają i trenują na Służewcu.
Rzecznik toru przyznaje, że faktycznie pojawił się pomysł na inne wykorzystanie toru treningowego. – Np. do jazdy rekreacyjnej. Funkcje treningowe mógłby pełnić tor główny. Wiadomo, że budzi to obawy, bo jaka zmiana ich nie budzi? – mówi Stasz. Co faktycznie stanie się z tą częścią Służewca, okaże się zapewne dopiero gdy zostanie podpisana umowa z inwestorem.
Warszawski tor jest największym i najważniejszym w Polsce. Ale nie jedynym. Coraz więcej mówi się o Wrocławskim Torze Wyścigów Konnych Partynice, na którym w tym roku zaplanowano 14 dni wyścigowych. Działa także tor w Sopocie, gdzie konie będą w tym roku ścigać się przez dwa weekendy. Najnowsze, raczkujące jeszcze przedsięwzięcie to Krakowski Tor Wyścigów Konnych Buczków–Dąbrówka. Wystartował w ubiegłym roku z jednym dniem wyścigowym, a w tym sezonie ma ich trzy. To oczywiście niewiele w porównaniu z 56 dniami wyścigowymi na Służewcu, ale wygląda na to, że ta rozrywka zyskuje fanów w innych częściach kraju.
Więcej w najnowszym numerze Bloomberg Businessweek: http://sklep.rp.pl/sklep/bloomberg_businessweek.php


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz